Prawo kształtujące system ochrony zabytków poświęca wiele uwagi ogólnemu porządkowaniu dużych spraw, często zapominając o banałach, które w praktyce terenowej okazują się uciążliwe, czasochłonne, a często w efekcie – zniechęcające. Choć każdy z nas znalazł swoje sposoby stawiania im czoła, nie ma dnia gdy w naszej głowie nie pojawia się myśl, o ile by nam było łatwiej gdyby…
Dzisiaj wpis bardziej branżowy. Rozpoczynając cykl wpisów na temat realiów prowadzenia badań archeologicznych pragniemy zaprosić do rozmowy przede wszystkim specjalistów. Bez złośliwości, bez personalnych wycieczek, w ramach drogowskazów na bazie własnych doświadczeń.
Osoby, które incydentalnie stykają się z archeologią, prosimy natomiast o zrozumienie i wyrozumiałość dla badaczy, którzy burząc niekiedy Wasz spokój, zadają podejrzane pytania. Nie działają poza systemem i nie mają złych intencji, a w pewnych sytuacjach zmuszeni są do balansowania w dość sztywno określonych ramach prawnych.
Jak wiadomo, badania terenowe odbywają się na podstawie pozwolenia właściwego terytorialnie Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Jednym z warunków jego uzyskania jest zgoda właściciela terenu, na którym chcemy te prace prowadzić. Choć zabytki archeologiczne ruchome i nieruchome formalnie należą do Skarbu Państwa, ten wymóg wydaje się być jak najbardziej słuszną oczywistością wynikającą z poszanowania prawa własności ziemi. Tu pojawia się jednak pierwsza przeszkoda – jako archeolodzy nie mamy narzędzi pozwalających na ustalenie własności nieruchomości, ponieważ wchodzi to w kolizję z innym prawem – ochrony danych osobowych. Nie jest to jedyny problem, ale po kolei…
Zastrzeżenie na wstępie. Problem ten nie dotyczy badań interwencyjnych, ratowniczych, które jak możemy się domyślać stanowią większość wniosków. Te są zlecane przez właściciela nieruchomości albo upoważnionego przez niego przedstawiciela, który prawa do obiektu siłą rzeczy posiada. Pewnie też z problemem w mniejszym stopniu spotykają się akademicy, szczególnie ci, którzy przez wiele sezonów prowadzą pracę w obrębie jednego stanowiska lub jednego regionu, drogę tę przebyli raz, a też mieli więcej okazji, aby z lokalną społecznością się zapoznać. Z drugiej strony sami uczestniczyliśmy w projektach obejmujących kilkanaście stanowisk, gdzie ustalenie personaliów właścicieli sumarycznie zajmowało całe tygodnie. Z autopsji też wiemy, i to bez złośliwości, że pozycja „profesora z uniwersytetu” upraszcza i przyspiesza wiele procedur. Z perspektywy czasu, sytuacją zbawienną z punktu widzenia formalności, określilibyśmy badania gruntów „państwowych” będących pod opieką jednostek samorządowych lub służb leśnych. Choć wymagają pewnego obiegu dokumentów i dodatkowych 2-3 tygodni, to zwykle bez większych problemów działki do badań udostępniają, a często nawet więcej – z żywym zainteresowaniem śledzą postępy naszych prac. To tym bardziej cieszy.
Jakich sytuacji dotyczy zatem problem? Przede wszystkim badań naukowych, weryfikacyjnych. Prac kierowanych chęciami lepszego rozpoznania obiektów, uściślenia chronologii, funkcji i ich zasięgu. Sprawdzenia miejsc odkrytych na podstawie lidarów, zdjęć lotniczych czy zobrazowań satelitarnych. Wprowadzenia ich do ewidencji archeologicznej, założenia KEZAL. Projektów niekomercyjnych, ale właśnie tych napędzających naukę. Badań prowadzonych ze środków placówek badawczych, ale także instytucji pozarządowych, czy nawet prywatnych. Bez znaczenia czy mówimy tu o badaniach wykopaliskowych, które obejmują zwykle niewielkie, kilkuarowe obszary, czy też geofizycznych, które realizowane są na wielohektarowych powierzchniach – wymóg ten jest taki sam.
Wracając… Skąd zatem wiemy kto jest właścicielem pola? No nie wiemy. Gdzie i jak go znaleźć? No właśnie, każdy ma na to swój sposób, ale generalnie to kwestia szczęścia i sprytu, gdyż drogi oficjalnej nie ma. Co zatem jeśli wciąż jesteśmy zdeterminowani, aby te badania przeprowadzić? Oczywiście jeśli działka jest obok zabudowy, możemy przypuszczać, że sytuacja jest jasna, wiadomo gdzie pukać. Gorzej gdy jest to jedna z dziesiątek działek pośrodku niczego. Możemy rozbić na tej działce namiot, pomocne może być ognisko, i czekać, aż właściciel pola sam do nas przyjdzie. Droga ta nie gwarantuje jednak sukcesu i dobrych relacji podczas prowadzenia dalszych prac.
Postawę bierną wolimy zamienić na bardziej aktywną… Zwykle na początku wizytujemy pola obserwując okolicę stanowiska, licząc przy tym na łut szczęścia i spotkanie pracującego rolnika. Jeśli nie właściciela pola, to może chociaż jego sąsiada, który nas do właściciela pokieruje. Szansa ta jest porównywalna do trójki w totka. Do niedawna sprawdzoną opcją było zaciągnięcia języka w pobliskim sklepie, gdzie zawsze można było spotkać kilku przypadkowych klientów. Mimo szczerych chęci pomocy, metoda ta okazuje się coraz mniej skuteczna. Trudno niekiedy wyjaśnić, o której z działek mówimy jeśli nie ma na niej charakterystycznego punktu nawigacyjnego (z grodziskami było łatwiej!), a i mapa okazuje się bezużyteczna jeśli nasz rozmówca zapomniał okularów.
Najbardziej pomocny okazuje się zwykle sołtys, z którym i tak zazwyczaj staramy się zapoznać, jeśli planujemy być w okolicy na dłużej. Przyznamy szczerze, nie do końca wiemy czy i jaką ewidencją dysponuje sołtys, ale w jak pokazuje praktyka – bazuje raczej na pamięci swojej i małżonka. Coraz częściej zasłaniają się jednak ochroną danych osobowych – lub przynajmniej zarzekają się, że „w razie czego nie mamy tych informacji od nich”. Stawia nas to w trochę niekomfortowej sytuacji, a przecież staramy się uprawiać naukę jawnie, zgodnie z procedurami. Wyższe urzędy – miasta lub gminy – z tego samego powodu, już od lat takich informacji archeologom nie udzielają, choć pamiętamy czasy, gdy było inaczej.
Efektem takiej sytuacji jest to, że podejmując chęć zrobienia badań na danym terenie, zwykle kręcimy się po okolicznych wioskach, zagadując przypadkowo napotkane osoby, dopytując o nazwiska, adresy, każdorazowo tłumacząc kim jesteśmy i jak ta nasza sytuacja zawodowa wygląda. Nie ukrywajmy – nie wygląda to profesjonalnie. Na dobrą sprawę, wciąż nie mamy pewności czy osoba podająca się za właściciela działki i składająca podpis na oświadczeniu dla WUOZ musi właścicielem tej działki być. Dobrze wiemy, że sytuacja ta często jest dość skomplikowana, bo działka jest na męża, a podpisała żona, albo już przepisana na córkę, która studiuje w innym mieście lub pracuje za granicą, albo też to nie jest własność, a dzierżawa. Powtarzam ponownie – w takiej sytuacji, musimy zaufać tym oświadczeniom, gdyż jako archeolodzy nie mamy wglądu w dane. Po prawdzie, chyba też nie chcemy w za dużym zakresie mieć, z powodu atakujących naz ze wszystkich stron oświadczeń o ich przetwarzaniu i innych RODO formułek…
Wytrychem okazuje się „uproszczony wypis z rejestru gruntów” uzyskiwany formalną drogą we właściwym starostwie powiatowym, w wydziale geodezji. Podając numery działek i obszary ewidencyjne otrzymujemy wypis zawierający między innymi dane osobowe właściciela lub właścicieli działki, ich adres zameldowania, czy numer księgi wieczystej. Ponownie – zestaw informacji jest znacznie szerszy niż jest nam to potrzebne, np. o hipotece, co również budzi pewnego rodzaju dyskomfort, że sięgamy po więcej niż potrzebujemy, być może naruszając czyjąś prywatność.
Niestety wypisy z rejestru gruntów to uruchamianie kolejnej machiny proceduralnej. To minimum 2 tygodnie czekania, aż wniosek zostanie zrealizowany, opłata naliczona, uregulowana i finalnie spłyną rzeczone dokumenty. Mimo, że wniosek można złożyć za pośrednictwem ePUAP, wypisy i tak są przesyłane pocztą tradycyjną.
No właśnie – opłata. Angażujemy kolejnych urzędników, więc usługa taka wymaga opłaty – kosztuje 15 zł za jedną działkę, z pewnymi modyfikatorami przy zamówieniu „hurtowym”. Niby niedużo. Są jednak regiony gdzie stanowiska archeologiczne przecina kilka, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt działek, więc koszty rosną. Dla przykładu – podczas zeszłorocznych działań na sześciu wielkopolskich grodziskach potrzebowaliśmy wypisów dla ok. 40 działek, z czego kilkunastu dla jednego z nich! Danina na rzecz Państwa, składana w opłacie skarbowej za wydanie pozwolenia na badania w wysokości 82 zł, częstokroć znacznie, niekiedy wielokrotnie (!) wzrasta. Nawet przy działaniach pro bono, celem jest rozpoznane stanowiska archeologicznego, które znajduje się przecież pod opieką państwowego systemu ochrony zabytków.
Ostatnia, być może kluczowa uwaga – uzyskanie wypisów nie jest jednak sytuacją oczywistą. W dużej mierze zależy od interpretacji urzędnika – musimy mieć bowiem „interes prawny” z jakim występujemy, który powinniśmy uwiarygodnić dodatkowym dokumentem (w innych sytuacjach zazwyczaj umową sprzedaży nieruchomości, postępowaniem sądowym, itp.), a często w opinii urzędnika badania archeologiczne wystarczającym powodem nie są. Straciliśmy tydzień i lądujemy w punkcie wyjścia.
Faktem jednak jest, że uzyskanie wypisu znacznie upraszcza życie! Pozbawia je działalności wywiadowczej, pozwalając na skierowanie się bezpośrednio do właściciela działki, oszczędzając czas, paliwo, zwalnia nas z tłumaczenia zawiłości systemu u sołtysa czy pod spożywczakiem. Zwykle budzi też większy respekt w rozmowie z właścicielem, który widzi, że nasze działania wsparte jest prawnie i proceduralnie. W naszej opinii jest to droga najszybsza i najbardziej skuteczna, dająca nam pewność, że na oświadczeniu bierzemy podpis właściwej osoby. Na marginesie – do niedawna było to drogą do uzyskania numeru KW do wniosku konserwatorskiego – nie wszyscy pamiętają numery swoich działek, a co dopiero numer księgi, a tym bardziej chcą się nim dzielić z obcą osobą, która nawet nie ma czym się wylegitymować. Obecnie, całe szczęście, nie jest to obligatoryjne.
W tle wszystkiego o czym mówimy, nie wchodząc w szczegóły, toczy się dyskusja, która mogłaby być potencjalnym ułatwieniem. Był bowiem pomysł publikowania numerów ksiąg wieczystych przy numerach działek na geoportalach, nawet wdrożony przez niektóre PODGiKi, które odpowiadają za dane katastralne. Na tę chwilę jednak upadł, gdyż według niektórych ekspertyz stał w sprzeczności z ochroną danych osobowych. Odsyłamy tu do licznych dyskusji prowadzonych wśród geodetów i prawników, sami nie potrafimy zająć w tej sprawie stanowiska. Skrótowo relacjonując problem – mechanizm jest o tyle kłopotliwy, że w teorii zarówno numery działek, jak i treści ksiąg wieczystych są jawne. Dane te są jednak połączone jednostronnie. W księdze wieczystej jest oczywiście informacja jakiej działki dotyczy, natomiast mając numer działki nie odnajdziemy numeru księgi, zatem i personaliów właściciela. Odpowiedzią na zapotrzebowanie rynku jest szemrany portal, zarejestrowany w raju podatkowym, który dane te samodzielnie połączył i takie usługi odpłatnie świadczy. Usługa od lat funkcjonuje, widać jest zapotrzebowanie. Jest to szybka, ale wciąż ani tania, ani oficjalna droga.
Nie mamy gotowego panaceum, które zapewne wymagałoby środowiskowej i prawniczej dyskusji. Jako instytucja pozarządowa pragniemy jednak zasygnalizować znany od lat problem, którego aktualne przepisy nie normują i nie rozwiązują. Może wspólnie ze SNAP, NID, MKiDN, można tę kwestię w drodze korekty ustaw lub rozporządzeń rozwiązać, wskazując przy okazji szybką i wygodną drogę do uzyskania tej informacji. Być może, po prostu dyrektywą dla wydziałów geodezji z prośbą o uznawanie chęci prowadzenia badań archeologicznych, za wystarczający „interes prawny” do uzyskania uproszczonego wypisu z rejestru gruntów. A może jest taki przepis, o którym nie wiemy? O ile nie wymaga to serii tłumaczeń, być może nie jest to zła opcja, ale jeśli zostanie uznana za sugerowaną ścieżkę, krytykę powinien budzić wymóg kolejnych opłat!
Działamy przecież na zabytkach będących pod opieką Państwa, dodając zabytki do krajowej ewidencji, rozpoznając je, publikując wyniki, angażując przy tym nasze własne siły, czas i często środki. Nie oszukujmy się, obraz archeologii w Polsce budowany jest na podstawie oddolnych działań, często realizowanych instytucjonalnie, ale jednak wciąż oddolnie, zgodnie z zainteresowaniami poszczególnych badaczy. Stworzenie mechanizmów optymalizujących niezbędne nakłady prac, w szczególności uzdrawiające pewne czasochłonne i irytujące procedury, byłoby wielce odczuwalne. Obecnie, czujemy się często jak domokrążcy, co jest trochę uwłaczające dla naszego zawodu i pozycji, a pamiętajmy pierwsze wrażenie robi się tylko raz.
Na ilustracji:
Znane już Wam grodziska w Nabyszycach, w powiecie ostrowskim, na których prowadziliśmy badania geofizyczne w zeszłym roku. 3 hektary pomiarów (szara linia), na 16 działkach (niebieskie linie) należących do 14 indywidualnych właścicieli, których musieliśmy odnaleźć i uzyskać ich zgody. Badania terenowe zrealizowaliśmy w dwa dni, czterech całodniowych wyjazdów w okolicę potrzebowaliśmy na znalezienie właścicieli.